Casper - o wczesnej kastracji

Witam bardzo serdecznie :)
 

Miło mi Państwa poznać, nazywam się Casper – jestem malutkim kotkiem rasowym, jakich tysiące urodziły się w hodowlach kotów rasowych zrzeszonych w WCC – World Cat Congres.

Mój ukochany hodowca nadał mi takie imię, gdyż widzi we mnie dobrego duszka – przyjaznego dzieciom kociaka, który swoim rasowym charakterem ucieszy swoich nowych właścicieli. Jesteśmy tego pewni, bo o mojej rasowości świadczy moje pochodzenie, potwierdzone wielopokoleniowym rodowodem.

Ale, nie chciałem się chwalić swoim pochodzeniem, bo nie o tym chciałbym Państwu opowiedzieć.

Wczoraj nieopatrzenie zrzuciłem ze stołu nożyczki i na nich usiadłem – mój hodowca usmiechnął się i wspomniał coś, kurcze nie pamiętam – wczesna kastracja...ja i moje rodzeństwo rozpierzchliśmy się jak przy włączeniu odkurzacza...Chico był tak śmieszny bo schował głowę do pustej doniczki...i myślał głuptas, że go nie widać :). Jakoś do wieczora nie opuszczał nas zły humor i rodzeństwo wysłało mnie do hodowcy abym wybadał o co chodzi. Jestem mimo wieku odważnym kotem i wskoczyłem mu na kolana z dzikim krzykiem – rodzeństwo jednak – oni zawsze mnie wspierają – uciekło do sypialni. Rozpoczęliśmy konwersację z hodowcą w temacie tej wspomnianej wczesnej kastracji.

Hodowca powiedział mi, że nazywa się to wczesną kastracją i jest to zabieg, który wykonują kochający i odpowiedzialni hodowcy. Pytając o szczegóły dowiedziałem się, że kocurkom i kotkom wycinane są niepotrzebne części ciała, które służą do rozrodu.
Zamartwiłem się, bo czemu ktoś ma mi coś wycinać – skoro mama i tata dali mi wszystko co do życia potrzebne i czemu w tak młodym wieku.
Z dalszej rozmowy zrozumiałem, że wykonanie tego w młodym wieku ogranicza możliwość tego, że w okresie dojrzewania nie będę się męczył z powodu burzy hormonalnej i że moje siostry nie będą przeżywać tego samego – lubię swoje siostry – więc to na pewno dobre. Wspominał także, że woli abym był wykastrowany pod jego opieką, bo nigdy nie wiadomo jaki lekarz będzie to wykonywał, i czy zrobi to odpowiednio i nie będę miał powikłań. Nie wiem co to powikłania, ale to pewnie coś groźnego więc nadal mu ufam.
Mówił, że jakbym dojrzewał z tymi jak nazwał jajeczkami, to nie panowałbym nad swoim zachowanie, mógłbym uciec od opiekunów i w zachwycie miłosnych uniesień, zarazić się śmiertelnymi chorobami od chorych, wolno żyjących kotek i ze to samo grozi mojemu rodzeństwu.
Jesteśmy młodzi i nie chcemy szybko umierać….
Powiedział też, że zwiększyłbym w ten sposób populację kotów bezdomnych, a ja i moje rodzeństwo nie chcemy mieć dzieci w schroniskach i przytuliskach.Znów miauknąłem ze smutku...

Hodowca chyba zrozumiał mój grymas, pocieszył mnie  i wyjaśnił mi, że to też dla mojego dobra, abym był szczęśliwym kociakiem – powiedział mi, że są tacy źli ludzie i oni pragnęli by mnie kupić i wykorzystać do tego abym miał dzieci i że po tej kastracji nie będą zainteresowani moim kupnem. Odetchnąłem z ulgą, bo hodowca powiedział też, że oni potrafią zamykać koty w małych klatkach – a ja nie chcę mieszkać w klatce.

Mój kochany hodowca powiedział też, że jako kotek, który ma być kochany w nowym domu zadba aby odbyła się ta kastracja w odpowiednim terminie, że dopasuje do tego program szczepień, że zaszczepi mnie w 8 i 12 tygodniu mojego życia, zrobimy tą kastracje i dopiero po wyleczeniu zostanę przekazany do nowego domu. Opowiadał, że mój nowy opiekun nie będzie musiał się martwić tym czy ten zabieg nie odbije się źle na moim zdrowiu, nie będzie musiał się też martwić o moje życie, że mój hodowca zrobi wszystko aby odbyło się to dla mnie bezstresowo i bezboleśnie u najlepszego, polecanego i sprawdzonego doktora.

Prawie mnie przekonał, ale ciągle myślałem się o tych nowych opiekunach, czy ja ich poznam wcześniej, czy polubię...mruknąłem przeciągle.…, Chyba mnie zrozumiał - Powiedział do mnie Casperku – nie martw się, znajdę Ci dobry, kochający dom dopasowany do twoich upodobań i nie stanie Ci się krzywda.

Dla Ciebie i rodzeństwa jak zawsze będą najlepsi, wiesz przecież, że przyjeżdżają i odwiedzają nas w domu.
No tak widziałem, czasem są dziwni, tak się wesoło zachowuja…

Długa to była rozmowa, ale wzbudziła zaufanie i miłość do mojego hodowcy – wierzę mu i ufam, bo chce dla mnie najlepiej – przekazałem to mojemu rodzeństwu...słuchali z napięciem- na koniec Chita z zastanowieniem dodała: Ale czym się martwicie, nasi hodowcy kochają nas jak swoje dzieci – komu mamy ufać?? Wszak mama i tata nigdy nie skrzywdzą swoich dzieci - odpowiednio przebadali naszych rodziców na wszelkie choroby genetyczne i dbają o nas...nie mamy się o co martwić.

Nasz hodowca wspiera akcję i my jako młode kociaki też ją wspieramy:

 

Wszelkie prawa zastrzeżone,
Autor - Złota Syberia*PL,
Kopiowanie i rozpowszechnianie za zgodą autora.